Degeneracja nastąpiła. I upłynie wiele lat, zanim ludzie o niej zapomną.
Na gruncie niezbyt obecnego medialnie wydarzenia, jakim jest wejście w życie z dniem 1 czerwca nowych zasad korzystania z pracy tymczasowej (Dz.U. z 2017 r. poz. 962), utrudniających stosowanie powszechnych dotychczas patologicznych mechanizmów zatrudniania kilkuset tysięcy obywateli – zapraszamy do zapoznania się z fragmentami artykułu Andrzeja Andrysiaka „W obronie symetryzmu” opublikowanego w Dzienniku Gazecie Prawnej z dnia 5 maja 2017 r.
To co napisał Autor może się nam podobać lub nie, możemy się z Jego poglądami oczywiście nie zgadzać. Ale jest to niezmiernie rzadko spotykana próba syntezy problemu, która nas wszystkich – także inspektorów pracy – dotyczy. Dlatego warto się z nią zapoznać i nad naszym miejscem w czasie i przestrzeni – zastanowić. Szczególnie, iż wiodący wątek dotyczy także pięciu lat żmudnej i niewdzięcznej działalności SIPRP w kwestii przywrócenia normalności w funkcjonowaniu PIP. ….
Tezą Autora jest, iż wielkie konflikty ustrojowe nie są czymś istotniejszym od relacji społecznych, a sądy wcale nie są ważniejsze od rynku pracy. Trudno żyć w państwie, bez niezależnego i sprawnego sadownictwa, ale też trudno w takim, które nie przykłada reguł sprawiedliwości do czegoś takiego podstawowego jak praca.
Wszystko to specjalnie ?*
„Pewnie każdy czytelnik słyszał o Państwowej Inspekcji Pracy. To taki twór, który ma czuwać nad przestrzeganiem reguł na rynku pracy. czuwać i kontrolować. Ma narzędzia, ma pracowników, ma pieniądze. Jej inspektorzy mogą sprawdzić legalność zatrudnienia, formę umów, przestrzeganie kodeksu pracy i terminowości wypłacania wynagrodzenia. Mogą skontrolować czy przestrzegany jest czas pracy i udzielane są urlopy wypoczynkowe. Mogą, i to robią, ale wielkiego wpływu na rynek pracy ich działalności nigdy nie miała. Bo PIP nie mogła wejść do zakładu pracy bez uprzedzenia. Inspektor musiał się zapowiedzieć siedem dni wcześniej. A nieuczciwy pracodawca się na te odwiedziny przygotowywał. Prowadziło to do kuriozalnych sytuacji, że przedsiębiorcy przez lata zatrudniający na czarno śmiali się inspektorom w twarz, bo zupełnym przypadkiem na zakładzie byli tylko sami. w wersji bardziej luksusowej – z prawnikiem.
Polska była jedynym krajem w Europie, w którym obowiązywały takie regulacje. I oto nagle w styczniu 2016 r. wszystko się zmieniło. Okazało się że inspekcja może przeprowadzać kontrole bez zapowiedzi, może wchodzić do zakładów, gdy nabierze podejrzeń , że prawo jest tam łamane, a nie, gdy wystosuje pismo z pieczątką.
Co się takiego stało? sejm uchwalił nową ustawę? Prezydent podpisał w ekspresowym tempie? Nic z tych rzeczy. Ówczesna szefowa Państwowej Inspekcji Pracy Iwona Hickiewicz napisała pismo, z którego wynikało, ze zmienia interpretację przepisów obowiązującą w samej inspekcji. I rozesłała je do swoich pracowników. Tyle.
Interpretację! W obowiązujących przez lata przepisach nie było wymogu zapowiadania kontroli, to sama instytucja narzuciła sobie takie regulacje.
Ktoś uwierzy, że żaden minister pracy nie miał świadomości stanu prawnego? Że mamy tak nierozgarniętych urzędników, iż przez lata nie byli w stanie przygotować odpowiednich przepisów?
Nie, to było specjalne działanie. Kolejne rządy, mając na szali PKB i rozwój przedsiębiorczości z jednej strony, a prawa pracownicze z drugiej, z premedytacją wybierały to pierwsze. A coś się zmieniło w styczniu 2016 r.? Nic. Och, nie, jedynie władza. Od listopada rządził ktoś inny, wiec PIP popłynął z nowym wiatrem.
Ta sama inspekcja od lat toleruje wynaturzenia w outsourcingu pracowniczym. To forma zatrudnienia pracowników, w której formalnie pracują oni dla pośrednika, a wykonują obowiązki dla innej firmy. Sieci marketów i zakłady produkcyjne zatrudniają w ten sposób setki tysięcy ludzi latami. Teoretycznie nie powinny, bo to rozwiązanie tymczasowe, ale ze spółki do spółki, można zwalniać na chwilę, by potem znów zatrudnić. Wszystkie chwyty dozwolone, po pozwala na nie państwo.
Korzyści odnoszą przedsiębiorcy, tracą pracownicy. Głośna była sprawa, gdy Telewizja Polska wrzuciła do innego podmiotu 400 swoich pracowników, którzy potem robili to samo, co wcześniej, pracowali dla telewizji i przygotowywali programy, ale zatrudnieni byli u pośrednika. TVP wykupywała u niego jedynie usługi. Wszyscy wiedzieli ze to obejście prawa, żadna instytucja nie kiwnęła palcem. Także rząd, który jest właścicielem telewizji.
[…]przeanalizujmy sprawę z punktu widzenia pracownika. Tego, który przez miesiące nie otrzymywał wynagrodzenia albo otrzymywał je w zaliczkach. Który nie może dostać kredytu ani pójść na urlop, bo pracodawca „nie preferuje” (cudowny w swej celności eufemizm) umów o pracę. Takiego, który pracuje po godzinach za darmo, a zatrudniająca go firma bardziej przypomina wieś pańszczyźnianą nie z cywilizowane przedsiębiorstwo.
Po co mu trójpodział władzy i niezależne sądownictwo, jeśli on przez długie lata nie mógł w tych sądach dochodzić sprawiedliwości? Po co mu tamte demokratyczne państwo, skoro było tak niesprawiedliwe, że taki rynek pracy sankcjonowało? Po co mu przestrzegający wszelkich procedur rząd i sejm, skoro w sprawie, która go żywotnie dotyczyła , nigdy tych procedur nie przestrzegali?
Brutalna to perspektywa. Kolejni rządzący przez lata nie przyjmowali do wiadomości, że relacje panujące na rynku pracy bezpośrednio przekładają się na stosunek obywateli do państwa. Powtarzali, że wystarczy wzrost PKB, by wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Nie wystarczył. Dziś wielu protestuje: zaraz przecież tak już nie ma. Rynek jest inny. To prawda, ale pamięć taka sama. Demografia i emigracja zrobiły swoje, dziś to pracodawcy muszą być elastyczni, bo pracowników brakuje, ale to nie zmienia faktu, że degeneracja nastąpiła. I upłynie wiele lat, zanim ludzie o niej zapomną.
Najgorsze, że tu nie chodzi o żadne socjalistyczne ciągotki i antyrynkową krucjatę. To nie jest tak, że zasady na rynku pracy są zawsze i wszędzie takie same. Można mieć model anglosaski, z luźnymi regułami, bardzo elastyczny, ale można też mocno regulowany rynek skandynawski. Trzeba wybrać. I najpierw to ze społeczeństwem przedyskutować.
A nasi władcy Polski, jak to hipokryci, po cichu chcieli wprowadzić wolnoamerykankę między pracownikiem a pracodawcą, ale głośno pochylać się z troską nad prawami pracowniczymi. To się nie mogło udać. Ludzie głupi nie są, widzieli, że nic tu się nie spina, więc powiedzieli basta! I wymienili hipokrytów na tych, którzy biją się z otwartą przyłbicą.”
*znak zapytania (?) pochodzi od Redakcji siprp.pl
Komentarze wyłączone.